Mówią, że to najlepsze polskie sci-fi od lat. Sprawdźmy!
Ogólnie o książce
„Lagrange. Listy z Ziemi” jest o tym, że technologia wcale nie musi rozszerzać naszych granic poznania. A miejsce człowieka wcale nie musi być w kosmosie.
W „Lagrange’u” śledzimy losy Dawida, Any i Styksa. To astronauci, którzy polecieli w okolice Saturna, by zbadać jego księżyce za pomocą nowych technologii. Sprawdzają też, jak będą zachowywać się ludzie w ekstremalnej odległości od Ziemi.
W powieści ludzkość zapuszcza się coraz dalej w kosmos. Wcześniej jednak zniszczyła ekosystem Ziemi, a niedobitki zbudowały Stację na Księżycu. Pojedynczy wizjoner imieniem Elon (sic) chce też wysłać ekspedycję do Alfa Centauri. Choć ludzkość chce „terraformować, zdobywać, rozprzestrzeniać się”, to kosmos u Vizvary’ego ma na ten temat inne zdanie.
Oprócz SF-owych rozkmin, książka robi też niezłe fikołki narracyjne. To, co czytamy, przypomina puzzle rozrzucone po podłodze. Składanie ich w całość bywa trudne, ale pasjonujące.

Dlaczego to dobre sci-fi
Vizvary układa wiele motywów sci-fi w ciekawy kolaż.
Weźmy nowe technologie testowane przy Saturnie. Najczęściej czytamy o myśloroście Plejone i egzokorteksie. Obie technologie mają ułatwić eksplorację kosmosu. Ale daleki kosmos u Vizvary’ego jest tak nieuchwytny, że technologia zaczyna przeszkadzać.
Jakie technologie mają ludzie w „Lagrange”? Myślorost Plejone to coś między urządzeniem a żywym organizmem. Ludzie rozpuszczają wici myślorostu w kosmosie, by zbadać ogromne przestrzenie i ciała niebieskie. „Egzo” to z kolei wszczep, który automatycznie reguluje człowieka – pamięć, ciało, emocje czy hormony. To, co zbada Plejone, ludzie mogą odbierać za pomocą egzo.
Plejone wydaje się świetne do badania kosmosu, ale… Myślorost to taki dodatkowy narząd zmysłów, który zbiera ogromne ilości informacji. Ale swoje odkrycia przekazuje w formie strumienia słów, które brzmią jak wczesny ChatGPT. „Wypowiedzi” Plejone wydają się bohaterom poezją, ale też stekiem bzdur. Bo jak można zrozumieć „purpurowy szept”?
Niejednoznaczne jest też egzo. Z jednej strony bohaterowie widzą zalety automatycznej kontroli, dzięki której nie tracą rozumu. Z drugiej – tracą pewność, kto właściwie tę kontrolę sprawuje, a kto jest tylko pasażerem. Oni? Czy technologia?
Świetnym wątkiem są też rozważania o miejscu człowieka w kosmosie. Sci-fi jest ich pełne. Ale wiele twórców jakby milcząco zakłada, że eksploracja nieznanego to nasze przeznaczenie. U Vizvary’ego – nic bardziej mylnego.
Jedna z bohaterek mówi tak:
– Może to wcale nie są nasze marzenia? (…) Może tylko przywykliśmy do tego celu, który ktoś kiedyś wyznaczył jako ostateczny. Nieuchronny. Że musimy terraformowrć, zdobywać, rozprzestrzeniać się. Przyjęliśmy to jako pewnik, bez zastanowienia. I chociaż teraz widzimy, jak bardzo to wszystko rozchodzi się w szwach, jak bardzo się do tego nie nadajemy – nasze ciała i nasza technologia – to i tak nie umiemy powiedzieć tego na głos. Przyznać, że to nie dla nas. Dlatego mówią to nasze ciała. (s. 168)
To pesymistyczna wizja podboju kosmosu. „Lagrange” to hard sci-fi pełną gębą – co jest i zaletą, i wadą.
Z jednej strony dla fanów gatunku książka Vizvary’ego będzie bardzo satysfakcjonująca. Te rozrzucone puzzle świetnie się składa w całość, a finalny obrazek każdemu może wyjść trochę inaczej.
Z drugiej – próg wejścia w świat przedstawiony jest wysoki. Język i nawiązania naukowo-matematyczne to jedno; drugie to trochę zbyt duża liczba wątków i motywów. Nie wszystkie wydają się potrzebne i konsekwentnie rozwinięte. Piana Wolframa, historia z Obcymi, którzy przynoszą jedzenie na głodującą Ziemię, mocny wątek religijny, przepowiadający przyszłość program-Narrator… Nawet sam autor zastanawiał się w wywiadzie, czy to nie za wiele.

Jak to się czyta?
„Lagrange” to książka pełna świetnego języka i fikołków narracyjnych. O nich na koniec.
Najpierw język. Jestem pełen podziwu dla autora, który osadził książkę w nauce, kombinował z technologiami sci-fi, stworzył trochę neologizmów i puszczał wodze fantazji z Plejone – a jednocześnie napisał coś, co po prostu dobrze się czyta. Choć przydałoby się jednak trochę więcej wyjaśnień…
Teraz fikołki. Przejścia między rozdziałami są niesamowite. Bardzo filmowe, urywane, czasem szokujące. Narrator kończy wątek w pół zdania, a w następnym rozdziale podejmuje nowy, też od środka wypowiedzi.
Robi to wrażenie usterki, ale nie, narracyjnie wprowadza to zupełnie nowy wariant historii.
Bo właśnie tak skonstruowany jest „Lagrange” – jakby istniało kilka wersji historii, a narrator był od tego, by prowadzić czytelnika między nimi. Nie jestem tylko pewien, dlaczego cięcia pojawiają się w danym miejscu; często to środek akcji.
I znów: cięcia między rozdziałami są zaletą i wadą jednocześnie. Literacko są superciekawe, ale sprawiają, że książka nie ma klasycznej fabuły. Choć historię spaja klamrą wątek Dawida (rozwijany bez wariantów na początku i na końcu), cały środek książki jest swoistym kolażem. Daje to ogromną wolność interpretacji, ale nie każdy musi chcieć się z tym mierzyć.
I właśnie narracyjne fikołki, mnogość motywów sci-fi, świetny i trudny język – wszystko to sprawia, że „Lagrange” jest jednocześnie świetna i nieświetna.
Fani gatunku powinni być wniebowzięci. Ale jeśli chodzi o pozostałych… chyba nie nazwą „Lagrange” najlepszym sci-fi ostatnich lat. Ta książka jest po prostu wymagająca. Ale cholernie dobrze odwdzięczy Ci się za Twoje skupienie.
Z pozdrowieniami
Maciek